Speleowczasy 2005
W węgierskich i słowackich jaskiniach maj 2005
W drugi długi weekend maja tego roku (25-29.V) wraz z kolegami i koleżankami z krakowskiej Sekcji Taternictwa Jaskiniowego przy Klubie Wysokogórskim wybraliśmy się do węgierskich jaskiń. Wszelkie niezbędne formalności i pozwolenia dotyczące zwiedzania tamtejszych jaskiń, zostały wcześniej załatwione przez ekipę z STJ. Jaskinie te znajdują się w większości na terenach chronionych, a otwory ciekawszych obiektów z reguły zabezpieczone są kratami lub stalowymi drzwiami. Odwiedziliśmy w sumie cztery jaskinie, w tym jedną na Słowacji, a pogoda i humory dopisały wyśmienicie.
Zacznijmy jednak od początku. Pomysł powrotu do węgierskich jaskiń chodził mi po głowie od czasu poprzedniego wyjazdu w listopadzie 2003 roku (patrz artykuł Wojtka Sieprawskiego: "Węgry - Park Narodowy Aggtelek"). Również w klubie kilka osób deklarowało chęć pojechania na Węgry. Wszystko zaczęło się dość spontanicznie. Będąc z początkiem maja w STJ dowiedziałem się od Wojtka Ptaszyńskiego, że pod koniec miesiąca wybiera się wraz z żoną i znajomymi na Węgry. Spytałem, czy kilka osób z KKTJ mogło by się dołączyć; Wojtek odrzekł, że nie ma problemu, więc pojechaliśmy.
DZIEŃ PIERWSZY
Jedziemy w cztery osoby: Marcin, Janek, Kaja oraz piszący te słowa. Późno, popołudniową porą, komfortową, aczkolwiek nie najnowszą audicą Marcina przedzieramy się przez zatłoczony Kraków. Ekipa z STJ wyruszyła około 16, czyli dwie godziny przed nami. Na zakopiance straszne korki. Klniemy na czym świat stoi. Na szczęście kawałek za Krakowem jest już dużo lepiej i nasza prędkość podróżna wyraźnie podskoczyła. Martwimy się, co będzie na przejściu granicznym na Łysej Polanie - w końcu zaczął się długi weekend. Dojeżdżamy do granicy i ku naszemu zaskoczeniu okazuje się, że panują tam kompletne pustki. Szybka odprawa przez znudzonego celnika i jesteśmy na Słowacji. Przy dźwiękach Riverside powoli zapada zmierzch. Jadąc w kierunku Popradu obserwujemy piękną panoramę Tatr. W zapadającym zmierzchu widać tylko zarysy gór, które niesamowicie wybijają się ponad otaczającą kotlinę. Później w gęstniejących ciemnościach pozostaje nam śledzenie mapy i tabliczek mijanych miejscowości, omiatanych silnymi światłami naszego samochodu. Naszym celem jest Haj, mała słowacka wioseczka położona w głęboko wciętej Hajskiej dolinie tuż przy granicy z Węgrami.
Kilka minut po jedenastej jesteśmy na miejscu - przy chacie grotołazów z klubu Cassovia z Koszyc, która na tych kilka dni staje się naszą bazą wypadową na Węgry. Wchodzimy do środka, gdzie witamy się z Mirem i jego żoną Mają - dwójką słowackich gospodarzy oraz z Agatą, Wojtkiem, Piotrkiem i Dominiką - ekipą z STJ. Wnosimy nasze bagaże i nareszcie możemy zasiąść przy piwku przywiezionym z Rożnavy przez naszych znajomych z STJ.
Późno w noc idziemy spać.
DZIEŃ DRUGI
Wstaje słoneczny dzień. Po zjedzonym w ogrodzie śniadaniu pakujemy nasz jaskiniowy dobytek i w dwa samochody ruszamy do Jósvafő, gdzie znajduje się dyrekcja Parku Narodowego Aggtelek. Mamy tam odebrać klucze do jaskiń, które podczas tego wyjazdu chcielibyśmy odwiedzić. W okazałym budynku dyrekcji położonym w pobliżu otworu Jaskini Baradla dowiadujemy się, że osoba odpowiedzialna za udostępnianie kluczy jest w tej chwili w jaskini i kontakt z nią będzie możliwy dopiero po południu.
Wobec zaistniałej sytuacji postanawiamy jechać do Kis-Kőháti-Zsomboly, jednej z jaskiń Gór Bukowych. W planach mamy również odwiedzenie Egeru w celu degustacji i zakupu tamtejszych win.
Po bardzo zawiłej i długiej jeździe (kilkakrotnie błądziliśmy) udaje nam się wreszcie dojechać w pobliże wspomnianej wcześniej jaskini. Jeszcze tylko krótkie podejście i około piętnastej jesteśmy przy sporym otworze tej pionowej, nie przekraczającej 120 m głębokości jaskini. Do dziury wchodzimy w dwóch zespołach. W pierwszym idziemy my, czyli ekipa z KKTJ plus AKG. Po około półtorej godziny jesteśmy znów na słoneczku. Jaskinia nie brzydka ale też i nie zachwyca. Później w chylącym się ku zachodowi słońcu, oganiając się od chmar natrętnych komarzyc czekamy, aż z jaskini wyjdzie STJ. Przed osiemnastą ruszamy do położonego u stóp Gór Bukowych Egeru.
W Egerze okazuje się, że na leśnym parkingu niedaleko jaskini został worek ze sprzętem fotograficznym Agaty. W związku z tym ekipa z STJ w ogólnym amoku robi w tył zwrot i wraca w Góry Bukowe w nadziei odnalezienia zguby. My natomiast udajemy się do winnych piwniczek, gdzie oddajemy się darmowej degustacji win. Po napełnieniu przywiezionych bukłaków wybranymi przez nas gatunkami wina i szybkiej kolacji w pobliskiej knajpce wracamy na naszą bazę.
Haju jesteśmy około dwudziestej trzeciej po ponad dwugodzinnej jeździe, upływającej nam przy świetnej muzyce i równie dobrym winie. Na miejscu dowiadujemy się, że na szczęście worek ze sprzętem foto odnalazł się. Leżał dokładnie w tym samym miejscu, w którym został porzucony.
DZIEŃ TRZECI
Wstajemy około ósmej. Z bezchmurnego, błękitnego nieba wnioskujemy, że czeka nas kolejny dzień pięknej lampy. Po śniadaniu wyruszamy do Aggteleku - mamy tam odebrać zostawione dla nas klucze do jaskiń. Już około dziesiątej upał staje się nie do wytrzymania, na szczęście klimatyzacja w samochodzie Marcina działa bez zarzutu. W kasie biletowej przy otworze Baradla - barlang pobieramy kopertę z kluczami i ruszamy pod ziemię. STJ udaje się do Kossuth - barlang, my natomiast idziemy do Beke.
Beke - barlang to duża, pozioma jaskinia. Tworzy ją jeden główny, meandrujący ciąg z przepływem podziemnej rzeki i pięknymi naciekami. Pokonanie tego, ponad siedmiokilometrowej długości ciągu w obie strony zajmuje - w zależności od stanu wody, liczebności i sprawności ekipy - od pięciu do siedmiu godzin. Jaskinię tą, odkrytą w 1952 roku przez prof. Laszlo Jakucsa, zamierzano przystosować do masowego ruchu turystycznego. Ze względu jednak na zbyt duże wahania zwierciadła wody w głębi jaskini zrezygnowano z tego projektu już po wykonaniu części prac. Stąd we wstępnych partiach można napotkać stalowe mosty nad czeluściami, kładki prowadzące po polewach naciekowych, oraz pozostałości instalacji elektrycznej. W pobliżu otworu położonego od strony Jósvafő znajdowało się swego czasu jaskiniowe sanatorium dla osób ze schorzeniami układu oddechowego.
Porzucamy samochód w pobliżu przydrożnej kapliczki i po około dwudziestu minutach marszu wygodną ścieżką docieramy do otworu jaskini. Dobrą chwilę zajmuje nam otwarcie skomplikowanego systemu zamków i sztab w stalowych odrzwiach. Wreszcie udaje się i jaskinia staje przed nami otworem. Przebieramy się w jaskiniowy szpej i uciekamy przed lejącym się z nieba żarem w głąb chłodnych podziemi. Po betonowych schodach, systemem stromo opadających sztolni docieramy do ciągu głównego. Idziemy najpierw w "suchy ciąg", który okazuje się bardzo mokry i daje nam pewne wyobrażenie o tym co będzie się działo w tzw. "mokrym ciągu". No ale cóż, w końcu jest wiosna i należało się tego spodziewać. Kiedy byliśmy w tej jaskini z Kają jesienią 2003 roku, wody w suchym ciągu w ogóle nie było, a w "mokrym ciągu" było jej dużo mniej niż obecnie. Tym razem jest zupełnie inaczej. W "mokrym ciągu" szaleje sporych rozmiarów rzeka, a do sanatorium przy drugim otworze jaskini nie udaje się nam w ogóle dojść (mimo usilnych prób w wodzie po szyję), ze względu na zagradzający dalszą drogę syfon. Pomimo tego i tak akcja w jaskini zajmuje nam ponad pięć godzin prawie nieprzerwanego taplania się w wodzie.
Na gorejącą od słonecznego żaru powierzchnię wychodzimy około 17.30. Zrzucamy mokre kombinezony oraz wnętrza i dobrą chwilę grzejemy się w słońcu. Niestety atakujące zaciekle komary zmuszają nas do powrotu w kierunku porzuconego samochodu.
O pozostawionym dla nas przez Ptica pod zderzakiem Marcinowego Audi kluczu do Kossuth-barlang przypominamy sobie gdzieś w połowie drogi do Jósvafő. Oczywiście wypadł gdzieś po drodze. No to wtopa - przyjechali Polacy i od razu zgubili klucz. Zawracamy. Na szczęście po półgodzinnych poszukiwaniach i dzięki przejeżdżającym drogą Węgrom udaje się nam go odnaleźć.
Do Kossuth-barlang tego dnia z braku czasu już nie pójdziemy. Około dwudziestej odstresowani wracamy na naszą chłodną bazę w Haju. Wieczorem wspólnie z STJ zasiadamy przy ogniu, pieczemy kiełbaski i popijamy dobre wino.
DZIEŃ CZWARTY
Ranek wstaje jak zwykle pogodny, zapowiadając kolejny, upalny dzień. Naszym pierwszym dzisiejszym celem jest jaskinia Rejtek. Z opowiadań Ptica dowiadujemy się, że jest to pionowa dziura z systemem drabin, umożliwiających dotarcie do dna jaskini.
Wyruszamy całą ósemką. W okropnym upale pokonujemy zbocze i docieramy na skraj małej leśnej polanki. Zrzucamy plecaki i już na lekko udajemy się na poszukiwania otworu, który, jak wynika z mapy, powinien być gdzieś w pobliżu. Po intensywnych poszukiwaniach wciąż nie udaje się go odnaleźć. Nie chcemy jednak rezygnować, bo dziura ponoć jest ciekawa. Ostatecznie poddajemy się, gdy okazuje się, że klucz do jaskini został w samochodzie w dolinie. Wobec kompletnej porażki schodzimy do samochodów wycofując się przed chmarami natrętnych komarów.
samochodach nas czworo decyduje się iść do Kossuth-barlang, natomiast ekipa z STJ pod wodzą Wojtka Ptaszyńskiego uderza do Meteora - ciekawej pionowej jaskini z drabinami. W Jósvafő porzucamy samochód i po dziesięciu minutach jesteśmy przy otworze Kossuth-barlang. Jest to niewielka jaskinia, której główną atrakcją jest ciąg wodny pokonywany - ze względu na głębokość wody - po stalkach z nierdzewki, rozpiętych wzdłuż ścian. Po półtorej godzinie nurzania się w wodzie jesteśmy znów na słoneczku. Przebieramy się i wracamy na naszą bazę w Haju, gdzie zjadamy lekki obiadek zapijany winem z Egeru. Pod wieczór w okrojonym składzie ruszamy do Drienowskiej - tym razem słowackiej wodnej jaskini. Na bazie zostaje Marcin, Piotrek i Dominika.
W Drienowskiej spędzamy około trzech godzin, docierając również do dużych sal położonych w górnych partiach jaskini. Podziwiamy piękną szatę naciekową, przepływ podziemnego potoku -o tej porze roku toczącego dość obfite wody oraz liczną kolonię nietoperzy. Udaje nam się również dotrzeć (w wodzie po pachy) do zamkniętej kraty zamontowanej w pobliżu dolnego, naturalnego otworu jaskini. Na powierzchnię wychodzimy tak, jak weszliśmy - górnym sztucznym pionowym otworem, pokonując kilka metrów wewnątrz stalowej rury. Przy samochodzie jesteśmy kilkanaście minut po dwudziestej pierwszej. W zapadających ciemnościach zrzucamy mokre jaskiniowe łachy i wracamy na bazę, gdzie przed chatą trzaska już wesoło ogień.
Wraz z STJ i naszymi słowackimi gospodarzami, warząc potrawę w kotle na ogniu i popijając Egerskie wino siedzimy długo w noc...
DZIEŃ PIĄTY
Wszystko co dobre szybko się kończy, te kilka dni zleciało jak z bicza trzasnął. Dzisiaj wracamy do Polski. Pogoda znów taka piękna, że aż chciałoby się zostać jeszcze kilka dni dłużej. Ale niestety trzeba wracać. Po śniadaniu pakujemy dobytek, sprzątamy bazę i około jedenastej odpalamy do kraju. Po drodze korzystając z pięknej pogody odwiedzamy okazały zamek w Krasnohorskim Podhradiu, położonym kilka kilometrów przed Rożnavą.
Wwyjeździe na Węgry wzięli udział:
- Wojciech Ptaszyński "Pticu" - kierownik,
- Agata Ptaszyńska, Piotr Gradkowski,
- Dominika Gradkowska - wszyscy STJ KW Kraków,
- oraz Stanisław Wasyluk "Bori" (KKTJ),
- Kaja Fidzińska "kajak" (AKG Kraków),
- Marcin Czart "Misiek" (KKTJ),
- Jan Kućmierz (KKTJ).
- Naszymi słowackimi gospodarzami byli: Miro i Maja Teray z klubu Cassovia.
5352