Speleowczasy 2006
Listopad 2006 - znowu na Węgry...
Zgodnie z trzyletnią już tradycją listopadowy długi weekend spędziliśmy na Węgrzech, zwiedzając jaskinie Parku Narodowego Aggtelek. Wyjazd trwał od 31 października do 5 listopada - tym razem, ze względu na rozkład świąt w kalendarzu, zdecydowaliśmy się bowiem na wznoszenie toastów węgierskim winem ku czci pierwszolistopadowego umarlaka, zarzuciwszy dotychczasową jedenastolistopadową, przestarzałą już nieco, tradycję picia ku chwale niepodległej ojczyzny.
Ekipa składała się z członków dwóch krakowskich klubów jaskiniowych - KKTJ (w liczebnej przewadze) i AKG.
Dla porządku, słów kilka o rejonie. Aggtelek leży na północym - wschodzie Węgier przy granicy ze Słowacją. Park powstał w 1985 roku i został utworzony w głównej mierze w celu ochrony krasu powierzchniowego i podziemnego. Kras Aggtelek stanowi spójny, jednorodny geograficznie ze Słowackim Krasem region, rozdzielony tylko sztucznie granicą państwową. Jaskinie Parku Narodowego Aggtelek i Słowackiego Krasu zostały w 1995 r. umieszczone na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Zwiedzanie jaskiń Aggteleku jest możliwe po uzyskaniu zezwolenia od Dyrekcji Parku.
W czasie wyjazdu zwiedziliśmy w sumie sześć jaskiń, z czego 5 to jaskinie o rozwinięciu poziomym i jedna o rozwinięciu pionowym. W przypadku odwiedzanych przez nas jaskiń, te z "barlang" w nazwie miały generalne rozwinięcie poziome, ta z "zsomboly" była jaskinią o rozwinięciu pionowym. W inne szczegóły nazewnictwa nie wchodzę, bo o połamanie języka przy próbie wypowiadania węgierskich słów łatwo. Wszystkie ze zwiedzanych przez nas jaskiń poziomych były zaopatrzone w solidne stalowe drzwi lub - w jednym wypadku - kraty z systemem sztab i zamków.
Zezwolenia i klucze udało się pozyskać, czego skutkiem jest niniejszy artykuł.
31 października
wieczorem większość ekipy zebrała się na bazie w Jósvafő. Dbając o morale grupy, trzyosobową ekipą wyruszyliśmy z Polski prawie o świcie, wcześniej niż reszta, aby zaopatrzyć uczestników wyjazdu w wino z odległego o ok. 100km od Jósvafő Egeru. Zwiedziliśmy więc w Egerze dość dokładnie Dolinę Pięknej Pani (zwaną w miejscowym narzeczu Szépasszony Völgy) i znacznie już mniej dokładnie resztę miasta. Jak można się domyślić, główną atrakcją doliny nie są bynajmniej panie (choć pań tam brzydkich nie ma, bo wina nigdy nie brak...), ale szczególna mnogość winiarni i lokali, w których można dokonać degustacji i zakupu wszystkich dostępnych miejscowych rodzajów trunku.
1 listopada
zaczęliśmy jaskiniowe napieranie w stylu turystycznym. Pierwszą zwiedzoną w czasie tego wyjazdu jaskinią była Baradla - barlang - najdłuższa jaskinia Węgier. Węgierska Baradla jest częścią systemu Baradla - Domica. System ma obecnie ok. 25 km długości, z czego ok. 5,6 km, czyli część jaskini o nazwie Domica, znajduje się na Słowacji. Baradla jest przystosowana do ruchu turystycznego - w dużej części jaskini znajdziemy betonowe chodniki, sztuczne oświetlenie i tym podobne atrakcje, jest nawet sala koncertowa i muzyka w Sali Olbrzymów. Jaskinia stanowi ciąg bardzo obszernych korytarzy i komór o rozwinięciu poziomym z bardzo bogatą i różnorodną szatą naciekową; nacieki osiągają znaczne rozmiary - kilka-, kilkanaście metrów, a czasem i więcej. Przeszliśmy trawers jaskini - od otworu w miejscowości Aggtelek do otworu w Josvafo. Zwiedziliśmy również boczny ciąg - Ciąg Rzodkiewki, mniej obszerny, ale z bardzo ciekawymi naciekami i bez turystycznych "udziwnień" - pod stopami normalny jaskiniowy spąg i oświetlenie na kasku - co stanowiło miłe urozmaicenie w tej jaskini. Jaskinia turystyczna, więc niby zgubić się trudno, ale niektórym się to udało; tak to jest, jak się człowiek za mocno w gwiazdy wpatruje, zamiast twardo po ziemi stąpać ;). Tak więc prócz zwiedzania jaskini mieliśmy też atrakcje w stylu "co mi zrobisz jak mnie znajdziesz" oraz bieganie szybkim truchtem tam i z powrotem po jaskini. Na szczęście zaginieni odnaleźli się równie cali i zdrowi, jak i kompletnie nieświadomi zamieszania, jakiego byli przyczyną. No ale jest też korzyść z tej przygody - jest o czym przy piwie opowiadać, a zresztą, jak to mówią, wszystko dobre, co się dobrze kończy:).
Nie mając jeszcze dość atrakcji na ten dzień, udaliśmy się późnym popołudniem w uszczuplonym już nieco składzie (ubył pewien piękny leń i żarłok;)) do Kossuth - barlang. Jest to jaskinia długości 1,4 km o stosunkowo ubogiej szacie naciekowej, natomiast atrakcję stanowi tutaj aktywny ciąg wodny, pokonywany po rozpiętych w wodzie stalkach. Ciąg doprowadza w końcowej części jaskini do syfonu.
2 listopada
zwiedziliśmy również dwie jaskinie - Szabadság - barlang oraz Vass Imre - barlang.
Szabadság - barlang to trzecia co do długości jaskinia Parku Narodowego Aggtelek - ma długość 3,2 km. Jaskinia stanowi w większości meandrujący, niezbyt obszerny ciąg z bardzo ciekawą szatą naciekową, przechodzący później w niski korytarz, po przejściu którego dostajemy się w końcowe, już dosyć surowe, lecz bardziej obszerne partie. Ponieważ w Szabadság - barlang trzeba się sporo schylać, a bywa że nawet położyć, jaskinia wzbudziła dezaprobatę większości uczestników wycieczki, spotęgowaną jeszcze poprzez kontrast z wielkimi przestrzeniami w Baradli... Tak naprawdę jednak jest to jaskinia bardzo ciekawa i zdecydowanie warta zobaczenia, tylko w czasie zwiedzania trzeba czasem zwolnić i przyjrzeć się otoczeniu, a nie "gnać" do przodu...
Jeśli chodzi o Vass Imre - barlang, nie udało się w tym roku uzyskać zezwolenia na zwiedzenie całości jaskini, pozwolono nam jedynie na obejrzenie części oświetlonej, udostępnionej dla regularnego ruchu turystycznego i to niestety tylko w towarzystwie przewodnika. Jaskinia ma długość ok. 1 km, z czego uczestnicy wyjazdu zwiedzali tym razem tylko ok. 400m. W części turystycznej szata naciekowa jest naprawdę piękna, ale wycieczka jest mało urozmaicona - warto zobaczyć raz... i więcej nie trzeba. Druga część jaskini, ta nieturystyczna (niektórym z nas udało się ją zwiedzić w czasie poprzedniego wyjazdu, wpuszczono nas wtedy do jaskini "samopas"), ma już szatę naciekową nieco bardziej ubogą, ale jest bardziej urozmaicona, czasem gdzieś się wspiąć trzeba (są drabinki itp. żeby za trudno nie było), ogólnie jest ciekawiej - "coś się dzieje".
3 listopada
podzieliliśmy się na trzy "podgrupy zajęciowe".
Pierwsza - Grupa Wielkich Napieraczy - udała się do jaskini Almási - zsomboly. Jak na tutejsze warunki podejście jest dosyć długie - dotarcie pod otwór jaskini od samochodu zajmuje ok. 2h, za to szlak wiedzie przez piękne tereny krasowe, poprzez lasy bukowe - aż mi się na wiersze zbiera;). Ogólnie bardzo przyjemne dreptanie w pięknych okolicznościach przyrody i w miłym towarzystwie na dodatek. Almási to jedyna zwiedzana podczas tego wyjazdu jaskinia o rozwinięciu pionowym, ma głębokość 100m. To, przez co warto tą jaskinię zobaczyć, znajduje się na dnie... i pnie się trochę w górę po ścianie - no chyba że komuś się już zdążyły znudzić nacieki;).
W planach jaskiniowych na ten dzień była jeszcze Meteor - barlang, niestety nie udało się nam jej odwiedzić, mimo że dostaliśmy zezwolenie. Niedługo przed naszym przyjazdem uszkodzeniu uległ zamek w drzwiach umieszczonych w otworze jaskini, czyniąc ją na jakiś czas niedostępną. Pewnie już naprawili...
Grupa druga - Grupa Wielkich Bajkerów - udała się na rowerową wycieczkę po okolicy.
Grupa trzecia - Grupa Wielkich Kiperów - udała się na zwiedzanie Egeru ze szczególnym uwzględnieniem Doliny Pięknej Pani. Owocem kiperskich wyczynów tej ekipy była wieczorna, suto zakrapiana winem impreza, w czasie której nawet najbardziej zatwardziali przeciwnicy tańca poddali się radosnemu pląsaniu.
A rano...
No cóż ciężko było. Widok ledwo trzymającego się na nogach, ale idącego niezłomnie wciąż do przodu faceta i jego dzielnej towarzyszki, uginającej się pod ciężarem plecaka zawierającego dobytek ich obojga dowodził, że imprezka godna była;).
A był to ranek listopada dnia czwartego, kiedy to udaliśmy się do ostatniej już w czasie tego wyjazdu jaskini - Béke - barlang. Jest to trzecia co do długości jaskinia Węgier (a druga wśród jaskiń Aggteleku) - 7,2 km meandrujących korytarzy, bogactwo nacieków, zabawa w wodzie i czasem też w błocie, i... niespodzianka na końcu.
Po zejściu od otworu (jaskinia ma 3 otwory, my wchodziliśmy od południa) w dół niezliczonymi schodami po lewej mamy "ciąg suchy", po prawej "ciąg mokry". "Ciąg suchy" jest znacznie krótszy, spotyka się tam wyłącznie stojącą wodę i przy odrobinie wygimnastykowania można go przejść nie mocząc się (chyba że ktoś zwiedza jaskinię w czasie wyższego poziomu wody na wiosnę, woda robi się wtedy bardziej płynąca i bardziej jakby mocząca...). Potem trzeba zawrócić do punktu wyjścia u podnóża schodów i rozpoczyna się główna atrakcja - zwiedzanie "ciągu mokrego". Początkowo poruszamy się dostojnie i powoli, po suchych, obszernych korytarzach, podziwiamy nacieki... W ramach "odchamiania" wysłuchujemy również mini koncertu na jeden flet w wykonaniu Wodza. W końcu jednak nieuchronnie zbliża się chwila, kiedy trzeba się pożegnać z suchymi gumiakami i od tego czasu tempo wycieczki wzrasta, w miarę jak podnosi się aż po pachy poziom zamoczenia. Zimno, choć dopiero po długiej walce, ale w końcu pokonuje jedną z uczestniczek wycieczki - musi zawrócić z jednoosobową eskortą. Aktywnymi ciągami wodnymi dochodzimy w końcu do zawaliska, gdzie na chwilę "rzuca na kolana", potem jeszcze trochę w wodzie i osiągamy przestronne sale z dużą ilością błota o różnym stopniu płynności. Utytławszy się w nim należycie, osiągając tym samym właściwy stopień jaskiniowego "upodlenia", w końcu docieramy do naszej niespodzianki. To sala, gdzie najspokojniej w świecie stoją sobie plastikowe leżaki - sanatorium... Nie wiem, czy jeszcze funkcjonuje, ale w każdym razie nikt się tam nie wylegiwał (na szczęście, bo palpitacja serca na widok "błotnych stworów" gotowa). Po przejściu przez sanatorium dochodzimy do drzwi wyjściowych, można wyjrzeć na świat przez niewielki otwór po czym... z braku kluczy trzeba wracać do otworu, którym wchodziliśmy, poprzez błota i wodę.
Ogólnie Béke to najciekawsza jaskinia, jaką widziałam na Węgrzech. Nie dość, że cieszy oko kolorystyką, pięknem nacieków i różnymi formami wyrzeźbionymi przez wodę, to jeszcze można się w wodzie potaplać:).
5 listopada
po "odsyfieniu" bazy wyruszamy w drogę powrotną do Polski. Na Słowacji warunki w pełni zimowe, śnieg zalega na odcinku drogi niedaleko polsko - słowackiej granicy. Przebywszy go dostojnie na naszych letnich oponkach docieramy wszyscy szczęśliwie do domu.
A szczęście jest tym większe, że w naszej lodówce stoi prawie 13 litrów pysznych węgierskich win z Egeru...
Choć nie stało długo niestety :(.
5578