MAGANIK 2007
Rekonesans w Czarnogórze i nie tylko ...
Historia tego wyjazdu właściwie zaczęła się niecały rok wcześniej. Wtedy wracając z wyprawy w Durmitor (patrz artykuł: MONTENEGRO wyprawa do Czarnogóry sierpień 2006) zrobiliśmy sobie jednodniową wycieczkę do Kanionu rzeki Mrtvicy.
Ten potężny kanion wcinający się w wapienne skały na głębokość dochodzącą do 1100 metrów zrobił na nas wtedy ogromne wrażenie. W szczególności zaś naszą eksploracyjną wyobraźnię rozbudziła mnogość nieznanych otworów w północno-wschodnich ścianach kanionu, oraz trzy wywierzyska zasilające kanion od strony mało © S. Wasyluk poznanego jaskiniowo, masywu krasowego Maganik.
Niestety z braku czasu i sprzętu nie udało nam się wtedy podejść pod same wywierzyska usytuowane po przeciwległej w stosunku do ścieżki stronie koryta. Wymagało by to przekraczania rwącej rzeki w kanionie a tego na żywca nie chcieliśmy robić. Spore wrażenie zrobiła na nas ilość wody doprowadzanej do głównego koryta w kanionie przez wspomniane wyżej podziemne wypływy.
Po tym co zobaczyliśmy, wiedzieliśmy już że musimy tutaj wrócić. Przez kilka następnych miesięcy nasza wyobraźnia nie dawała nam spokoju. Z utęsknieniem odliczaliśmy kolejne dni i miesiące polskiej jesieni, zimy i wiosny. Aż wreszcie nastał ten z dawna oczekiwany dzień kiedy to znów ruszyliśmy na południe w kierunku Czarnogóry...
DZIEŃ PIERWSZY
Jedziemy dwoma samochodami w pięcioosobowym składzie. Miron, Agata i Rafał, jadą bordowym Fordem, ja i Kaja natomiast, zielonym Matizem. W trasę wyruszamy z Krakowa, szóstego czerwca o 22.20. Rozparci w fotelach z uśmiechem przypominamy sobie w jakim ścisku jechaliśmy do Czarnogóry niecały rok wcześniej. Tym razem wszyscy mają pełny komfort.
Przed nami około 850 km do Belgradu.
DZIEŃ DRUGI
Po całonocnej jeździe z ulgą witam nadchodzący brzask. Wreszcie mogę zawiesić wzrok na krajobrazie nie ograniczającym się tylko do tylnych świateł Mironowego forda i białych linii na asfalcie, monotonnie przesuwających się w światłach reflektorów.
Około czwartej nad ranem przekraczamy w miejscowości Śahy granicę z Węgrami a o 5.30 jesteśmy w Budapeszcie. W mieście trzymam się tuż za Mironem. On zna drogę.
Pomimo słonecznego dnia oczy kleją mi się coraz bardziej. Kilkadziesiąt kilometrów za Budapesztem za kierownicą zmienia mnie Kaja. Tuż po dziesiątej przekraczamy granicę z Serbią w Horgoś.
O 14.15 wjeżdżamy do Belgradu - stolicy Serbii. Przebijamy się teraz przez zatłoczone miasto w kierunku dzielnicy o nazwie ČUKARICA, gdzie umówiliśmy się z Frycem - jednym z Serbów z klubu ASAK. Jak się okazuje ma on jechać z nami do jednej z serbskich jaskiń, a później do Czarnogóry. Zajeżdżamy na osiedlowy parking.
Po chwili oczekiwania zjawia się Vladimir Ljubojević czyli właśnie Fryc, i zaprasza nas do swojego mieszkania dumnie nazywanego przez siebie apartamentem. W miłej atmosferze przy gaszących pragnienie napojach oczekujemy jeszcze na grupę Serbów i Węgrów. Wybierają się oni również do wspomnianej powyżej jaskini do której odwiedzenia zaproszono i nas. Wreszcie około dwudziestej jesteśmy w komplecie i możemy ruszyć w dalszą drogę.
Wyjeżdżając spod bloku mam odczucie że z pedałem sprzęgła coś jest nie tak. A może to tylko złudzenie - myślę. Na pobliskiej stacji tankujemy i ruszamy w kierunku autostrady na Niś. Wyjeżdżając ze stacji jestem już pewien że coś jest nie tak. Silnik wyje a samochód nie ciągnie. Przy wjeździe na autostradę zatrzymujemy się całą kolumną, a Miro po kilku testach za kierownicą Matiza orzeka (jak się później okazało - trafnie) że na tarczę sprzęgła najprawdopodobniej dostał się olej i konieczna niestety będzie naprawa. Podłamani tym faktem razem z Kają zastanawiamy się co robić. Z pomocą przychodzi nam Fryc, który dzwoni do swojego kolegi grotołaza i wyłuszcza mu w czym rzecz. Po kilkudziesięciu minutach oczekiwania zjawia się Dimitrije Dimitrijevic "Micko" w swojej żółtej taksówce i proponuje nam nocleg w swoim domu. Zapewnia nas również że zaraz z rana poszuka mechanika i uda się naprawić samochód. W dużo lepszych nastrojach żegnamy się z resztą ekipy która rusza autostradą w kierunku Niszu i Cerje, i zawracamy do Belgradu za żółtą taksówką Micko.
DZIEŃ TRZECI
Późną nocą Miro, Agata i Rafał, wraz z Serbami i Węgrami docierają na łąki powyżej wsi Cerje i rozbijają obóz położony w bezpośredniej bliskości otworu jaskini którą mają odwiedzić. Z nastaniem dnia ruszają do pieczary. Kaja i ja natomiast, po nocy spędzonej w gościnie u naszego serbskiego gospodarza, wraz z nim ruszamy do najbliższego warsztatu samochodowego gdzie zostawiamy Matiza. Później wraz z Micko i jego kilkuletnim synkiem Nikolą udajemy się by zobaczyć Stare Miasto i Belgradzką Twierdzę. W południe okazuje się że mechanik nie naprawi samochodu. Późnym popołudniem Micko znajduje innego mechanika do którego musimy przedostać się na drugi koniec miasta. © S. Wasyluk Na szczęście chłopaki z warsztatu stają na wysokości zadania i wymieniają na nowy cały układ sprzęgający. W międzyczasie zapraszamy Micko na obiad do jednej z rozkołysanych knajpek położonych przy nabrzeżu Savy. Późnym wieczorem odbieramy naprawione auto z warsztatu i po serdecznym pożegnaniu z Micko ruszamy w kierunku miasta Niś. Przed nami ponad dwieściepięćdziesiąt kilometrów. Pilotuje nas czwórka Serbów, którzy również udają się do jaskini.
Około pierwszej w nocy, z dobowym opóźnieniem, lecz szczęśliwie dołączamy do reszty ekipy biwakującej nad Cerje. Rozbijamy naszego marabuta i zmęczeni kładziemy się spać.
DZIEŃ CZWARTY
Wstaje słoneczny dzień. Po szybkim śniadaniu pakujemy sprzęt i ruszamy do jaskini, oddalonej od naszego obozu o jakieś 10 minut drogi. Pod otwór podprowadza nas Rafał.
Cerjanska pećina to obszerna, w przeważającej części pozioma jaskinia z aktywnym ciągiem wodnym, ładnymi naciekami i całkiem sporymi przestrzeniami, lecz bardziej surowa niż Beke na Węgrzech. Zakładamy pożyczone od Agaty i Mirona pianki oraz resztę sprzętu i zanurzamy się w świat gdzie niepodzielnie króluje ciemność, rozświetlana z rzadka wątłymi światełkami czołówek grotołazów. W jaskini spędzamy około sześciu godzin na zwiedzaniu i fotografowaniu, dochodząc do syfonu na trzecim kilometrze. Do obozu wracamy około szesnastej, napotykając w drodze powrotnej miejscowy okaz fauny, w postaci żółwia.
W czasie gdy jesteśmy w jaskini Miro, Agata, Rafał, oraz część Serbów i Węgrów udają się samochodami na wycieczkę do Kravljansko vrelo - wywierzyska odwadniającego Cerjanską pećinę.
Wieczorem zwijamy obóz i ruszamy do Czarnogóry już w dużo mniejszym składzie. Oprócz naszej piątki jedzie jeszcze trójka Serbów: Fryc, Sima, i Jelena - dziewczyna Fryca. Do przejechania mamy około 370 km krętymi górskimi drogami.
DZIEŃ PIĄTY
Około czwartej nad ranem walcząc z krętą drogą i narastającą coraz bardziej sennością zjeżdżamy w przydrożną zatoczkę. Dwie godziny później, pokrzepieni krótkim snem ruszamy dalej.
Po całonocnej podróży, około dziewiątej zajeżdżamy na łąkę, położoną u zbiegu rzek Moraczy i Mrtvicy. Jesteśmy na miejscu. Rozpakowujemy część sprzętu, zjadamy śniadanie i ustalamy plan działania na dzisiejszy dzień. Planując wyjazd zakładaliśmy że będziemy działać tylko w kanionie Mrtvicy, lecz po trwającej jakiś czas dyskusji i gorących namowach Simy postanawiamy zobaczyć masyw Maganik od góry. Dzielimy się na dwa zespoły.
Fryc, Sima i Miro postanawiają udać się Ładą Niwą Fryca w Maganik, w celu rozpoznania stanu drogi dojazdowej w głąb gór i znalezienia ewentualnego miejsca pod przyszły obóz.
Agata, Kaja, Rafał, Jelena i ja idziemy do kanionu Mrtvicy. Naszym celem jest dotarcie do dwóch wywierzysk w kanionie, odwadniających Maganik, oraz zbadanie ich najbliższego otoczenia.
Pakujemy potrzebny sprzęt i ruszamy w drogę. Po dotarciu w okolicę wywierzysk, asekurując się z założonej poręczówki przekraczamy rzekę w kanionie i wydostajemy się na drugi brzeg. Podchodzimy najpierw pod jedno, później pod drugie wywierzysko. Tak jak się spodziewaliśmy woda wypływa z rumowiska dużych want obrosłych kobiercem zielonego mchu. Postanawiamy sprawdzić teraz najbliższą okolicę wywierzysk. Stromym piargiem pniemy się w górę aż do podstawy ścian. Naszą eksplorację przerywa nadciągająca burza. W pierwszych kroplach rzęsistego deszczu przekraczamy rzekę i wydostajemy się na brzeg do czekającej przy naszych plecakach Jeleny. Przez ponad godzinę czekamy pod ogromną przewieszoną wantą aż ulewa zelżeje. Pod wieczór wracamy do samochodów i rozbijamy obóz. W trakcie kolacji dzielimy się wrażeniami z grupą która była dziś w Maganiku. Zapada decyzja o przeniesieniu się całej ekipy w Maganik.
DZIEŃ SZÓSTY
Wstaje słoneczny ranek, lecz nadciągające później z nad Maganika ciemne chmury nie wróżą niczego dobrego. Zjadamy śniadanie, zwijamy namioty i robimy przepak sprzętu. Po wczorajszym rekonesansie okazało się że na górę do miejsca gdzie stanie nasz obóz jest w stanie dojechać jedynie samochód terenowy. Pakujemy więc wszystkie potrzebne rzeczy do Łady Niwy Fryca i ruszamy. O dachy naszych samochodów zaczynają bębnić pierwsze krople nadciągającej ulewy. W głąb masywu pniemy się bardzo wąską i krętą asfaltową dróżką, wijącą się nad kilkudziesięciometrowymi przepaściami. Gdy kończy się asfalt, na przydrożnej polance porzucamy Forda i Matiza. Fryc zabiera Jelenę oraz cały nasz dobytek i rusza do miejsca przyszłego obozu. My natomiast czyli Miro, Agata, Rafał, Kaja i ja, w strugach rzęsistego deszczu ruszamy na piechotę. Przed nami trzy godziny tuptania wąską wijącą się w śród wapiennych skał drogą.
Krótko po osiemnastej docieramy na miejsce. Przed nami otwiera się kamienista polana na której stoją pasterskie Kucie, oraz plątają się owce i krowy. Nasze namioty za przyzwoleniem gospodarzy terenu rozstawiamy na łączce pod lasem. Wieczorem gdy siedzimy przy ogniu odwiedza nas Zoran Bulatović - gazda o ogorzałej twarzy i kruczoczarnych włosach, właściciel jednej z Kuci.
DZIEŃ SIÓDMY
Z samego rana całą piątką ruszamy na rekonesans w góry. Pniemy się stromą ścieżką na grań ponad obozem. Za granią teren jest bardzo rozczłonkowany pocięty setkami żłobów, szczelin i zapadlisk krasowych. Bardzo trudno się w nim poruszać. Nieustannie kluczymy więc po wąskich grańkach pomiędzy skalnymi iglicami i ziejącymi co chwila czeluściami. Po drodze namierzamy całe mnóstwo ciekawie wyglądających otworów. Do obozu docieramy wczesnym popołudniem wycofując się przed nadciągającą burzą. Tego dnia mimo usilnych prób nie udaje się nam przedostać do sąsiedniej doliny. Wieczorem znów odwiedza nas Zoran i zaprasza do swojej Kuci, w której w okresie wypasu przebywa z żoną i córkami. W szałasie na wstępie zostajemy poczęstowani Rakiją pędzoną przez Zorana a później czarną kawą zaparzoną przez jego żonę. Po około godzinnej wizycie w przyjaznej atmosferze rozstajemy się z gospodarzami i wracamy do naszych namiotów.
DZIEŃ ÓSMY
Ze względu na burzową pogodę zrywamy się około piątej rano i o siódmej ruszamy za grań. Zjazdami dostajemy się do sąsiedniej doliny i ruszamy w kierunku gdzie masyw obrywa się do kanionu Mrtvicy. Teren jest tak samo trudny jak wczoraj, miejscami trzeba nawet podłajać po stromych trawach i grańkach. Rozdzielamy się na dwa zespoły, aby spotkać się później w umówionym punkcie. Łączność ze sobą zachowujemy przez walkie-talkie. Znów natrafiamy na całe mnóstwo ciekawie wyglądających otworów, w tym mało zbadanym masywie. Dzięki łaskawej tego dnia dla nas pogodzie udaje się nam spenetrować spory kawałek terenu i do bazy wracamy dopiero pod wieczór. Podczas drogi powrotnej znajdujemy ścieżkę którą w miarę wygodnie udaje nam się przedostać przez skalne zerwy, którymi zjeżdżaliśmy wcześniej.
DZIEŃ DZIEWIĄTY
Znów zrywamy się wcześnie rano. Tym razem w góry rusza z nami również Sima. Po przedostaniu się do sąsiedniej doliny, prowadzeni przez Simę zmierzamy w stronę przeciwną niż wczoraj. Idziemy w kierunku szczytu o nazwie Babini zubovi. Podchodzimy stromo w górę. Zaczynają się pojawiać pierwsze płaty wiecznego śniegu, a krajobraz robi się jeszcze bardziej surowy. Nikną pojawiające się niżej gdzieniegdzie drzewa. Otacza nas szara masa wapiennych skał.
Na piargach u stóp Babini zubovi natrafiamy na szczątki pasażerskiego samolotu (Sud Aviation SE-210 Caravelle VIN), który lecąc ze Skopje do ówczesnego Titogradu (obecna Podgorica), rozbił się tutaj 11 września 1973 roku prawdopodobnie na skutek błędu wieży kontrolnej. Zginęło wtedy 41 osób.
Pniemy się w górę. Spod naszych butów co chwila słychać metaliczny, jakże obco w majestacie gór brzmiący grzechot rozszarpanego żelastwa, rozrzuconego w promieniu kilkuset metrów. Piarg jest dosłownie zasypany szczątkami Karaweli.
Niebo nad górami powoli zasnuwają ciemne chmury. Zaczyna siąpić. Zapada decyzja o powrocie do bazy. Do obozu docieramy około czternastej. Pod wieczór pakujemy cały nasz dobytek do samochodu Fryca i przemieszczamy się na dół na naszą polankę u zbiegu rzek.
DZIEŃ DZIESIĄTY
Dzień ten poświęcamy na zbadanie bocznej odnogi w kanionie Mrtvicy, odchodzącej od niego tuż powyżej odbicia na Mrtvo Duboko. Odnoga ta tworząca koryto sporego potoku uchodzi do kanionu pokaźnym progiem, tworzącym malownicze wodospady. Ruszamy we czwórkę: Miro, Agata, Kaja i ja. Po przedostaniu się po drewnianym mostku na orograficznie prawą stronę kanionu wchodzimy w słabo widoczną zarośniętą ścieżkę. Scieżka trawersuje zbocze i doprowadza nas do wspomnianej wyżej odnogi. Schodzimy do poziomu potoku. Dalej droga prowadzi nas potokiem w kierunku widocznych ścian. Poruszamy się wśród czarnych mchów i kolorowych jaskrawych, zielono-pomarańczowych glonów. Wkrótce po prawej mijamy wywierzysko zasilające w tym momencie większą część potoku. Przed nami rozciąga się suche koryto. Jego rozmiary i granica czarnych mchów na wapiennych ścianach uświadamiają nam jak wielkie wody muszą tędy płynąć podczas wiosennych przyborów.
W końcu dochodzimy do wapiennych ścian, i tu niespodzianka. U ich podstawy czerni się sporych rozmiarów otwór. O przepływach które wyrzuca w trakcie największych przyborów świadczy granica mchów, ciągnąca się około 1,5 m powyżej jego górnej krawędzi.
Podekscytowani zakładamy czołówki i ruszamy w głąb. Od otworu korytarz stromo opada w dół, po kilkudziesięciu metrach stajemy na brzegu dużego i głębokiego jeziora w którym ginie strop. Być może w trakcie najniższych stanów wody otwiera się między powierzchnią jeziora a stropem prześwit umożliwiający dalsze przejście. Tego jednak nie wiemy.
Po tym co zobaczyliśmy w trakcie tych kilku dni pobytu w masywie jesteśmy pewni że będziemy chcieli wrócić tu w kolejne wakacje, (a być może nawet wcześniej) tym razem na regularną eksploracyjną wyprawę.
Do obozu docieramy krótko po siedemnastej. Wrzucamy coś na ząb, pakujemy dobytek, żegnamy się z Serbami (którzy zamierzają wracać do Belgradu następnego dnia) i ruszamy w drogę. Miron, Agata i Rafał jadą jeszcze na dwa dni nad Adriatyk, Kaja i ja wracamy natomiast w kierunku Polski.
DZIEŃ JEDENASTY
Do Krakowa docieramy około dziesiątej wieczór po 27 godzinach podróży. W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze "U Zięby" w dolinie Chochołowskiej na pysznym żurku :-)
P.S.
Wraz z Kają pragniemy serdecznie podziękować wszystkim tym którzy pomogli nam gdy w Belgradzie zepsuł się samochód którym jechaliśmy. Szczególne wyrazy wdzięczności składamy Frycowi oraz Micko który zupełnie bezinteresownie przyjął nas pod swój dach, pomagał nam znaleźć warsztat, kupić nowe części, a do tego znalazł jeszcze czas aby pokazać nam stary Belgrad.
Jeszcze raz wielkie dzięki :-)
Wrekonesansie w Maganiku udział wzięli:
Mirosław Latacz "Miro" - kierownik ..... foto
Agata Maślanka ..... foto
Kaja Fidzińska - wszyscy z AKG Kraków ..... foto
Stanisław Wasyluk "Bori"(KKTJ) ..... foto
Rafał Pietrucha "Pietruch"(STJ KW Kraków) ..... foto
Vladimir Lubojević "Fryc"(ASAK) ..... foto
Zoran Simic "Sima"(Speleoloski Odsek Beograda) ..... foto
Jelena Mirkovic (niezrzeszona) ..... foto
Wyjazd odbył się w dniach 06 - 16. 06. 2007 r.
Galeria zdjęć
Serbia i Czarnogóra czerwiec 2007.
2401