Aggtelek 2024
Listopad
… tak, znowu jedziemy na Węgry i kolejny raz obchodzimy Święto Niepodległości u naszych „bratanków”. Trzeba tam jechać zanim staną się one kolejną radziecką republiką…
W środę 7 listopada przyjeżdżamy do nowej bazy – położonego na wierzchowinie schroniska Szelcepuszta, kilka kilometrów od wsi Szinpetri i Jósvafő. Część uczestników imprezy już się krząta na bazie i ogarnia centralne ogrzewanie, bo sami jesteśmy sobie gospodarzami. Pakujemy się na piętrowe łóżka i od razu przepakowujemy się na wycieczkę następnego dnia.
W czwartek poszczególne zespoły dzielą się kluczami do jaskiń, w tym Nowaki idą samodzielnie do Jaskini Vass Imre. Idąc dobrze znaną drogą z Jósvafő oglądamy zimorodka przy Jaskini Kossuth, podziwiamy jesienne krajobrazy i wchodzimy do Vass Imre. Dziewczyny zwiedzają tylko trasę turystyczną, tam robimy rodzinnego „strażaka”, a chłopaki zwiedzają jaskinię do końca. Jako że jaskinia nie zabiera całego dnia, idziemy jeszcze na spacer po wierzchowinie. Oprócz widoków, główną atrakcją okazuje się półdzikie stado koni, które na nasz widok postanawia szybko sprawdzić czy coś dla nich mamy. Na szczęście udaje nam się umknąć za ogrodzenie, bo sytuacja mogła wymknąć się spod kontroli.
W piątek w familijnych składach udajemy się do Jaskini Baradla. Moja Aśka ma już dosyć oklepanego trawersu i z innymi mamami i ich berbeciami udaje się na powierzchniówkę. Reszta starszaków idzie na trawers z Aggteleku do Jósvafő. Odmiana polega na tym, że pierwszy raz idę z dziećmi do Ciągu Rzodkiewki. Wszystko byłoby piękne, gdyby nie ciągły pośpiech. Dzieciom nawet podobało się bieganie po korytarzach, ale tata jeszcze chciał, żeby zapozowały do zdjęć… W Rzodkiewce nie ma takich przestrzeni jak w ciągu głównym, ale to nie umniejsza jej atrakcyjności, bo są nacieki i woda.
W sobotę mój wymarzony cel główny – Jaskinia Szabadsag i dojście do jej końca. Na takie hasło dała się namówić jeszcze Magda, Sylwia i Hawran. Akcję dzielimy na etapy. Pierwszym celem jest osiągnięcie największej sali Óriás-terem (Wielka Sala)(25x8x10 m) położonej w połowie długości jaskini. Po drodze do niej, w niskich ciągach Kuszoda część wycieczki zawraca ze względów psychologicznych. Reszta w składach familijnych, przez 300 metrów galerii Cső-folyosó (Korytarz Rurowy), dociera do Óriás-terem i tam wszystkim zdobywcom robię zbiorowego „strażaka”. Jako, że już przeszliśmy ok. 1,5 km, zmęczyliśmy się i ciężko sapiemy, to tutaj odpoczywamy chwilę, jemy, pijemy i się rozdzielamy. Dzieci wracają do otworu pod opieką Michała, a nasza czwórka idzie na podbój dalszej części jaskini. Jak już wspominałem w poprzedniej relacji, za salą znajduje się dosyć trudny i wysoki meander Pokol (Piekło) o długości 400 m. Trzeba się nim poruszać górnym piętrem, bo w dole czai się przepaść i błoto. Dodatkową trudnością okazuje się brak wentylacji i podwyższone stężenie CO2 tudzież obniżone stężenie tlenu. Idąc w głąb meandra coraz bardziej przypominamy ryby wyrzucone na brzeg i coraz większymi haustami połykamy ciężkie powietrze, które okazuje się deprymująco jałowe. Wreszcie upoceni docieramy do jego końca (Alsó-ág – Dolna Gałąź). Tu znajduje się zwężenie i przekop, który samotnie osiągnąłem dwa lata wcześniej. Wiem, że przez brak wymiany powietrza w jaskini jest trudniej niż przypuszczałem, ale chcę zobaczyć chociaż drugą największą salę Félix-terem (Sala Felixa)(20x6x5 m), która wg planu jest kilkadziesiąt, może 100 metrów dalej. Przechodzę zwężenie, idę na czworakach ok. 20 m i dochodzę do głębokiej kałuży w następnym przekopie. Sylwia idzie za mną. Lewitując przez kałużę wkładam głowę do korytarza za nią… i już wiem, że ani nie dojdziemy do końca, ani nie zobaczę Félix-terem. Przede mną widać tylko kilkadziesiąt metrów czołgania po błocie bez powietrza do oddychania. Mówię Sylwii, że zawracam. Sylwia już nie jest w stanie mi odpowiedzieć, bo się okazało, że zabrałem całe powietrze z obniżenia z kałużą. Bezsilni wracamy do Magdy i Hawrana czekających przed przełazami. Powoli wracamy meandrem i w ramach odpoczynków robimy zdjęcia. W miejscach, gdzie jest trochę więcej powietrza dopada nas głupawka i wpadamy w narkotyczny chichot. Po osiągnięciu Óriás-terem doznajemy ulgi jakbyśmy wrócili z zaświatów. Po kilku zdjęciach i odpoczynku idziemy do otworu. W drodze powrotnej okazuje się, że w Kuszodzie powietrza też ubyło, ale po jej pokonaniu wszyscy zaczynają instynktownie przyspieszać, jakby chcąc już uciec z tej pułapki. Mówię reszcie, że już nie trzeba się spieszyć, bo w tej części jaskini jest normalne powietrze, ale instynktu już nie da się powstrzymać aż do otworu. Wychodzimy z jaskini wciąż zaskoczeni i oszołomieni nowym doświadczeniem.
Okazało się, że przeszliśmy tylko ok. 2/3 jaskini, ale wreszcie chyba dotarło do mnie, co oznaczają kolory korytarzy na planie jaskini – chodzi właśnie o problem z jej wentylacją i stężeniem gazów. Od otworu do Kuszody korytarze są na niebiesko i da się oddychać, meander Pokol jest na pomarańczowo i jest już problem, a Kuszoda i ciągi za Pokolem są już na czerwono… Jak odkrywcy tam doszli i ile osób zobaczyło Végpont? Jest to równie zagadkowe jak sam język węgierski…
W niedzielę z definicji idziemy na wycieczkę w masyw Szalonna. Podchodząc we mgle wydostajemy się na słoneczną wierzchowinę i oglądamy jesienne widoki. Główną atrakcją wycieczki okazują się ruiny kościoła i klasztoru Háromhegy Pálos.
I jeszcze ciekawostka na koniec. Wracając do auta zostawionego we wsi, mijam jeden z domów i garstkę miejscowych podrostków. Czuję, że widzą turystę i chcą mnie zaczepić, ale tego nie robią. Ofiarą miał się stać Witek. Okazało się, że został postawiony przed alternatywą: Messi e Ronaldo? Biedny odpowiedział, że „I don’t know”, więc go zhejtowali na literę F. Resztę schodzącej rodziny też zaczepiali tą samą alternatywą. Jak się o tym dowiedziałem, to krzyknąłem do nich, że „Lewandowski”! Nie trzeba było czekać, jak hałastra przybyła pod nasze auto na rowerach, hulajnogach i biegiem.
Najodważniejszy pyta mnie: Messi e Ronaldo?
Ja mu na to: Lewandowski.
Po chwili konsternacji pyta: Mbape e Nejmar?
Ja mu na to: Lewandowski.
Po kilku takich rundach wreszcie mówi: A, Lewandowski, Barcelona!
Ja mu na to: Yes, Barcelona, Lewandowski, Lengyel.
Na koniec nawet podał mi rękę, a reszta ze zdziwieniem patrzyła, że do auta wchodzi sześcioosobowa rodzina - tak samo „patologiczna” jak ich :)
Kolejne podziękowania należą się Magdzie Dziurgot za zorganizowanie całej imprezy.
Kuba Nowak
72
- Gallery
- Contact
- Komentarze